literature

Wiedzmin w Wielkim Miescie 1

Deviation Actions

inlovewithmyself's avatar
Published:
644 Views

Literature Text

Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy, od strony Łomianek. Na teren miasta wszedł na piechotę, prowadząc za uzdę objuczoną tobołami karą klacz. Zbliżał się wieczór, a sklepy i stragany były już zamknięte. Na chwilę zatrzymał się przed gwarnym i dobrze oświetlonym pubem, lecz nie wszedł do środka; zamiast tego ruszył dalej, w stronę ciemnej i małej spelunki, nie cieszącej się wśród miejscowych dobrą reputacją. Konia uwiązał na zewnątrz, a sam wszedł do środka i stając przy kontuarze zamówił chrapliwym głosem kufel piwa. Stali bywalcy lokalu złym wzrokiem popatrzeli na naruszającego ich terytorium intruza. Mężczyzna nie dość, że zamiast obowiązującego tu ortalionowego dresu miał na sobie cudaczny skórzany strój, to jeszcze jego włosy sięgały ramion i były mlecznobiałej barwy.
- Pokoju na noc szukam. – odezwał się po chwili przybysz, patrząc znad kufla w kierunku barmana.
- To knajpa, a nie hotel – odburknął po chwili ponury typ polerując szklankę.
Z kąta rozmowę obserwowała grupa miejscowych osiłków; pod dresami z bazaru prężyli wyhodowane na sterydach mięśnie a pod łysymi czaszkami intensywnie robili użytek z nielicznych szarych komórek, by przyporządkować nieznajomego do którejkolwiek ze znanych im, a nienawistnych młodzieżowych subkultur. W końcu jeden z dresiarzy wstał od stolika i podszedł do tajemniczego przybysza
- Ty, siwy! Szukasz tutaj guza? To nasza knajpa, i nie wolno do niej wchodzić ani gejom, ani brudasom! – Białowłosy przez chwilę milczał i odpowiedział:
- Piwo skończę i odejdę.
Obwieś bez wdawania się w dalszą dyskusję wytrącił mu kufel z dłoni, po czym zamierzył się owłosioną pięścią. Nieznajomy błyskawicznie dobył miecza, który nosił na plecach i ciął; najpierw napastnika, potem dwóch jego kumpli, którzy dotychczas czekali na awanturę i widząc rozpryskujący się na podłodze kufel nieznajomego, na swoje nieszczęście zerwali się z krzeseł.
Po chwili na podłodze leżały trzy obficie broczące krwią trupy, a barman wymiotował na podłogę za kontuarem. Po kolejnej chwili pod meliną pojawiło się dwóch otyłych i sapiących jak niedźwiedzie policjantów.
- Jesteś aresztowany! – krzyknął jeden z nich celując do przybysza z antycznego pistoletu. – Rzuć broń i połóż ręce na ladzie! Pójdziesz z nami!
Geralt, bo takie imię nosił przybyły do Warszawy mężczyzna, najpierw otarł miecz o najbliższego trupa, włożył go z powrotem do pochwy i rzekł:
- Nie trzeba kajdan. Sam pójdę. Prowadźcie do dzielnicowego, drogi nie znam.

Dzielnicowy okazał się podobny do swoich podwładnych; w zasadzie odróżniała go od nich większa tusza i cięższy pomyślunek. Widział w swojej karierze wielu psychopatycznych morderców, jednak kiedy patrzył na rozbrojonego i składającego zeznania białowłosego, ciarki przechodziły mu po plecach.
- Imię i nazwisko?
- Geralt z Rivii.
- Zawód wyuczony?
- Wiedźmin.
- Dobrze, a więc opowiedz teraz, jak to było z tymi trzema chłopakami, bratku, od początku do końca. Obecny tu aspirant zaprotokołuje twoje zeznania i będziesz mógł się do nich odwołać w procesie sądowym. – rzekł dzielnicowy przywołując nieskładnie, z wypalonej wódką i sklerozą pamięci formułkę. Geralt wyciągnął z kieszeni spodni złożoną na cztery kartkę papieru i powiedział:
- Podobno władze szukają tutaj kogoś do polowania na monstra. Będąc na szlaku zobaczyłem ogłoszenie i przybyłem do Warszawy by podjąć się tego zadania. – Stary policjant widząc na kartce podobiznę potwora zbladł i odrzekł łamiącym się głosem:
- To polityczna sprawa jest… Będę musiał skontaktować się z komendą główną, a oni z kimś jeszcze wyżej. W każdym razie siedź pan tu na razie i nie ruszaj się stąd.

Po półgodzinie pod posterunek na Łomiankach zajechał nieoznakowany wóz Centralnego Biura Śledczego. Gliniarze z szacunkiem zaprosili Geralta do samochodu i z piskiem opon ruszyli w stronę ulicy Śniadeckich…

Po chwili wiedźmin siedział już na wygodnym fotelu naprzeciw starej kobiety o pobrużdżonej zmarszczkami twarzy i krótkich siwych włosach.
- Geralt z Rivii. Wiedźmin. – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Białowłosy tylko skinął głową.
- Słyszałam o tobie. Zdaję się, że jakiś facet nieźle cię u nas obsmarował w książkach. Ale zostawmy plotki i pomówienia. Z wampirami do czynienia miałeś?
- Miałem.
- Ze strzygami?
- Też.
- Z przerazami?
- Owszem.
- A z Teletubisiami? – spytała Rzecznik Praw Dziecka, marszcząc swoje wąskie brwi.
- Nie… W moich stronach nie występowały często, w zasadzie w ogóle się ich nie spotykało.
- Nie szkodzi. I tak jesteś jedynym, który zgłosił się do tej paskudnej roboty.
- Muszę wiedzieć jak najwięcej o tym monstrum, zanim wyruszę by na nie zapolować.
- Otóż Tinky-Winky, bo tak się ta bestia nazywa, jest wielki, tłusty i fioletowy. Na łepetynie ma antenę a na brzuchu telewizor. Najczęściej można zobaczyć go w telewizji, około 7 rano, kiedy wraz z innymi Teletubisiami mąci małym dzieciom w główkach. Najchętniej pozbyłabym się za jednym razem całej tej ich hałastry, ale to zaszkodziłoby mojemu starannie pielęgnowanemu PR. Dlatego musisz wykończyć Tinky-Winky; on jest z nich wszystkich najgorszy – promuje sodomię. A na nią w IV Rzeczypospolitej nie ma miejsca.
- Odnoszę wrażenie, że te Teletubisie to rozumne stworzenia. – odezwał się Geralt – a na takie kodeks wiedźmiński polować zabrania…
- Twoje wrażenie jest błędne. – odparła zimnym głosem kobieta – Te stwory nie posługują się mową, chyba że za mowę uznać ciągłe powtarzanie swojego imienia, albo mówienie „pa-pa”. Dlatego więc, ty, Geralt z Rivii, przyniesiesz mi antenę Tinky-Winky, a w zamian za to dostaniesz sakiewkę pełną złotych monet, a policja zapomni o twoim wybryku z dzisiejszego popołudnia.


Od zapadnięcia zmroku minęło już ponad pół godziny. Tinky-Winky nie pojawiał się. W pewnym momencie wyostrzony słuch wiedźmina wychwycił niepewne kroki, które mogły należeć  do skradającego się, lecz śmiertelnie przestraszonego człowieka, ale na pewno nie do jakiejkolwiek bestii. Po chwili w zasięgu wzroku pojawił się mężczyzna w sportowej marynarce, co chwile rozglądający się na boki. Kiedy zbliżył się do kryjówki Geralta, ten wyłonił się z ciemności.
- To ty wiedźminie! – niemal krzyknął wystraszony mężczyzna. – Nastąpiła zmiana planów. Bierz złoto i wynoś się z Warszawy.
- Czego się podjąłem, wykonam. – odrzekł ponurym głosem Geralt. – Nic mi do waszych intryg. Wiem, że chcecie skompromitować Rzecznik Praw Dziecka…
- Ty! Ty wiesz kim ja jestem? – wzburzył się rozmówca wiedźmina – Jestem szefem warszawskiego oddziału BBC – a teraz bierz pieniądze i wynoś się z miasta, hyclu.
Geralt milczał. Zdawało mu się, że słyszy kolejną parę stóp szybko przemierzającą Łazienki. Po chwili nabrał pewności. Coś wielkiego, drepcząc zbliżało się w ich kierunku. Szef warszawskiego oddziału BBC wciągnął głęboko powietrze, po czym wziął nogi za pas. „Tinky-Winky” – zapiszczał cieńki głosik, po czym para drepczących stóp podążyła za uciekającym mężczyzną. Po chwili ciemność rozdarł przerażający krzyk i „Pa-Pa!” – piśnięte przez przerażające monstrum.
Geralt nie czekał dłużej. Cisnął w Teletubisia kamieniem by przyciągnąć tym jego uwagę. Walka była długa i o mało co nie skończyła się tragicznie dla wiedźmina, kiedy udający utratę przytomności potwór osunął się na plecy, po to by z zaskoczenia, walnąć Geralta swoją czerwoną torebką. Jednakże wiedźmin, zwany także Białym Wilkiem, lub Gwynbleiddem po raz kolejny potwierdził swoją reputację, jako łowcy potworów i następnego ranka antena Teletubisia-sodomity znalazła się w gabinecie Rzecznik Praw Dziecka przy ulicy Śniadeckich.
Wiedźmin przyjął nagrodę i zniknął tak tajemniczo, jak się pojawił.
My first short story about Geralt of Rivia adventures.
Dedicated to Alex - the only witcher in Wales.
© 2008 - 2024 inlovewithmyself
Comments11
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
RealTakara's avatar
Skończyłam niedawno calutką sagę, wraz z opowiadaniami i rozpaczliwie szukam dobrych ff...a to jest genialne xD siedzę i rechoczę do ekranu xD Pozdrawiam!